inna wersja. efekt motyla. marzenia.
Przyjechała. Sama nie wiedziała po co tam jedzie. Pożegnać się. Zakonczyć to jakoś. Jakoś.
Musiała zamknąć ten rozdział. Powiedzieć mu lub nie ale w końcu zamknąć. Inaczej wiedziała że będzie to ją męczyć długo. I tak miało ją męczyć, niestety rzeczy nie kończy się jedną rozmową. One zawsze gdzieś jeszcze trwają. We wspomnieniach, w umyśle, w obrazach i wariantach które już po fakcie się sobie wymyśla. Co by było gdyby. Głupota.
Więc jechała.
Odłożyła słuchawkę i drżącymi rękami zaczęła wyciągać z szafy rzeczy, ubierać się, czesać. Malując rzęsy jej rozedrgane palce pobrudziły powiekę, Wytarła ją szybko. Uśmiechnęła się szeroko do swojego odbicia w lustrze. Uśmiech zawsze stawiał ją na nogi. Zgarnięcie rzeczy do torebki, błyskawiczne zlustrowanie pokoju, trzy głębokie wdechy, trzaśnięcie drzwiami.
W pociągu nie mogła skupić się na książce, jedyne co mogła to słuchać muzyki. Mocnej, krzykliwej, głośnej. im głośniejszej tym lepiej. Widziała spojrzenia ludzi przyglądających się jej. Sprawdziła w lusterku – nic jej sie nie rozmazało. Więc o co chodzi? Po co mi to co on mi zrobił ze musze tam jechać po co to robie czemu ręce tak mi się trzęsą niech już przestaną o czym to ja czytałam nie już nie moge niech to sie nareszcie skonczy.
Skończyło się. Wysiadła w Maladze. Miała złapać jakiś autobus. C1. Tylko gdzie tu jest przystanek? Było ciemno. Ludzie zwłaszcza mężczyźni wciąż się jej przyglądali. Gdzie ten przystanek??
Zapytała jakiegoś zapamiętanego z pociągu chłopaka. Jak wszyscy próbował rozmawiać z nią po angielsku choć ona przecież znała hiszpański. „Tienes una pista extranjera” powiedzieli jej kiedyś. Co to znaczy mieć zagraniczną twarz? Chłopak kazał jej iść na Avenida Principal. Cały czas prosto.
Poszła więc. Cały czas prosto. Przez półoświetlone ulice, wytrzymując coraz bardziej natarczywe spojrzenia. Po co mi to?? Na każdym przystanku sprawdzała spis autobusów. Co ja mu powiem. Nigdzie C1. Już późno.
W końcu Avenida Principal. Stojąc na przystanku zamarzyła o papierosie. Miała jeszcze jednego w paczce ale przeczuwała że jeszcze będzie jej potrzebny bardziej. Czekała. Już ciemno. Co ja tu robię? Ale czekała.
W autobusie patrzyła się nieruchomo w szybę za która przesuwały się obrazy obcego miasta. Nieznani ludzie. Nie zauważyła kiedy skończyła się muzyka. Już nic jej nie uspokajało. Czuła jak rośnie jej tętno, jak oddech jej się urywa. Nie mogła opanować trzęsących się rąk. I znów te spojrzenia. Starała się myśleć o czymś innym. Dlaczego oni się tak na mnie patrzą? Ile jeszcze? Żebym nie przegapiła przystanku. Który to?
Jest. Wysiada. Oczywiście skręciła w nie tę co trzeba ulicę. Ale szybko znalazła właściwą. Domofon. Jestem. To ja. Hola, Ola.
Szybkie cześć. Sprząta. Mam twoje filmy. Ja też mam coś dla ciebie. Dostała swoja płytę. Dała mu w podziękowaniu jego ulubione candys. Co ja tu robię? Chciała mu o tym wreszcie powiedziec, przestać się meczyć. Powinnam już iść. Co ją tu trzymało? Przyszła to skończyć. Tak lub inaczej. Skończyć.
Najgorsze że wiedziała ze dotyczy to właściwie tylko jej. Po co mówić mu o tym, skoro na dobrą sprawę to tylko jej problem. I tak za tydzień wyjeżdża. Zagajane tematy szybko się kończą. Nie ma o czym mówić. Milczenie. A przecież chciała porozmawiać.
Patrzy na niego. Ręce, kark. To dziwne że własnie takie rzeczy ja w mężczyznach pociągają. Nie oczy. Przedramiona. Nie usta. Kark. Duży, silny, taki na którym chciałoby się zawiesić i uśmiechając się przewrotnie spojrzeć mu w oczy. Ręce które chciałaby zeby ją obięły, żeby jej dotykały. Siedziała tam myśląc o tym wszystkim i opowiadając o pracy, o planach po powrocie do domu, o kłopotach z liniami lotniczymi.
Wiedziała ze powinna mu powiedzieć. W końcu zawsze bardziej żałuje się tego czego się nie zrobiło. A nuż on jej w czymś pomoże. Poradzi. Może. No juz, przeciez znasz tę konstrucję po hiszpańsku. Po angielsku też. Bez znaczenia w jakim języku. Powiedz mu. Za każdym razem gdy otwierała usta by zmienić temat, by zacząć to po co przyjechała wypowiadała jakieś idiotyczne zdania pogrążając się coraz bardziej.
-Muszę już iść.
Wstała, podeszła do niego, spojrzała mu w oczy. Wiedziała co było w tym spojrzeniu. Nawet nie chciała tego ukryć. Dotknęła jego policzka. Delikatnie. Tak jak kiedy indziej, gdzie indziej, kogoś innnego, do ktorego czuła to samo. Chciała to poczuć jeszcze raz choć wiedziała że teraz, tak jak wtedy, to nie ma szans. Teraz nawet bardziej.
-Cuidate mucho. Dbaj o siebie. See you someday somewhere.
Ręka ciężka. Drżąca i spocona. Chwila walki żeby go nie pocałować.
Wydawał sie zaskoczony. Zbity z tropu.
-Odprowadze cię.
- Nie, dzięki, dam sobie rade.
Odwróciła się i wyszła. Na schodach przed domem zapaliła papierosa. Przechodziła jakaś kobieta z siatkami. Poprosiła ją o numer na taksówkę.
Mama Raula weszła do mieszkania.
-Był u Ciebie ktoś?
-Tak, koleżanka z Polski. A czemu?
-Bo widziałam jakąś dziewczynę na schodach. Paliła papierosa. Wyglądała na nieźle roztrzęsioną. Pokłóciliście się?
Raul zamiast odpowiedzieć ubrał buty i wybiegł z mieszkania. Ale jej już nie było. Tylko niedopałek tlił się jeszcze na schodach. Bez sensu. Pomyślał. O co jej mogło chodzić? Przecież nie trafi teraz na RENFE... Pobiegł na najbliższy róg. Ani śladu. Wrócił więc do mieszkania. Zamyślony.
-Poprosiła mnie o numer na taksówkę. Trafi do domu, nie martw się.
Stała na moście. Pod nią wolno płynęła rzeka. Myślała. Nie, wtedy nic nie dało sie zrobić. To nie miało szans. Włożyła ręce do kieszeni. Patrząc w ziemię odeszła. Do swojego pustego mieszkania. Do komputera, papierosów i kawy. Do swojego pustego życia. Do swoich ucieczek.