- Ale jesteś Tomem, byłaś Tomem, prawda? Nie żartujesz sobie z biednego starca; nie jesteś naprawdę Lavinią Spaulding.
- Nie jestem nikim, tylko sobą. Gdziekolwiek trafiam staję się kims innym i nic nie możesz na to poradzić.
***
Przez całą drogę ścigający i ścigany, śniący i sen, ogary i zwierzyna i ciągle nowe objawienia, błysk znajomych oczu, okrzyk powtarzający imię z dawnych czasów, wspomnienia lepszych dni. Tłum rósł, wszyscy rzucali się naprzód, podczas gdy postac rodem ze snu, niczym obraz odbity w dziesięciu tysiącach luster, dziesięciu tysiącach oczu, pędziła naprzód, ukazując różne oblicza tym przed nią, za nią, niewidocznym i tym, których miała dopiero spotkać.
A teraz wszyscy zgromadzili się wokół łodzi, pragnąc posiąść sen na własność.
Tom dygotał gwałtownie; sprawiał wrażenie chorego. Pierścień ludzi zaciskał się wokół niego, wyciągając oszalałe dłonie.
Tom krzyknął.
Przd ich oczami zaczął się zmieniać. Był jednocześnie Tomem i Jamesem, i mężczyzną nazwiskiem Switchman, kolejnym zwanym Butterfield; był burmistrzem miasteczka i młodą dziewczyną Judith, a także mężem Williamem i żoną Clarisse. Ich umysły kształtowały go niczym stopiony wosk. Ludzie wrzeszczeli błgalnie, napierając naprzód, on zaś krzyknął wyciągając ręce. Jego twarz przekształcała się na każde żądanie.
Chwytali go za ręce, obracali do siebie póki z ostatnim wrzaskiem grozy nie runął na ziemię.
Leżał tam na kamieniach, stygnąca bryła rozgrzanego wosku. Wszystkie oblicza stopiły się w całość. Jedno oko miał niebieskie, drugie złote; włosy miejscami brązowe, róde, żółte, czarne; jedna brew była gęsta, druga cienka, jedna dłoń duża, druga wąska, drobna.
Stali nad nim,wsuwajac palce do ust. Po chwili nachylili się.
- Nie żyje - stwierdził ktoś w końcu.
Zaczął padać deszcz. Krople leciały na ludzi, którzy unieśli wzrok ku niebu. Z poczatku powoli, potem coraz szybciej ludzie odwracali się i odchodzili prawie biegiem, uciekając jak najdalej.
-kroniki marsjańskie- r.bradbury